Rankingi nie kłamią
15.07.2009
Lista startowa IV Międzynarodowego Turnieju Szachowego Klubu Polonia Wrocław robiła wrażenie. Dziesięciu zawodników powyżej 2600 to w Polsce rzecz niespotykana. Faworyci nie zawiedli i zajęli czołowe lokaty, a turniej wygrał rozstawiony z pierwszym numerem Sergey Tiviakov. Kibice też nie narzekali, bo ciekawych partii nie zabrakło.
Jeszcze rok temu wrocławski turniej nie wyróżniał się na tle innych turniejów nad Wisłą. Niezbyt duże nagrody, niezbyt duża frekwencja, brak znanych nazwisk – polski standard. Tym razem organizatorzy, zwiększając budżet turnieju, przygotowali najlepszy turniej open w Polsce od wielu lat, a może nawet w historii i to zarówno pod względem siły uczestników jak i organizacji.
Zawodnicy, których łączna ilość wyniosła 250, grali w czterech grupach: A (powyżej 2000), B (do 2100), C (dzieci do lat 9) oraz D (dzieci do lat 13). Wszystkie grupy grały na przestronnej hali tenisowej hotelu GEM, która ma możliwość pomieszczenia nawet 500 osób. Zresztą lokalizacja turnieju była wybrana bardzo udanie. Odległość od centrum to tylko kilka kilometrów, a kompleks hotelowy był wyposażony w boiska piłkarskie, korty tenisowe, a także basen z gabinetem odnowy, z czego zawodnicy skrzętnie korzystali. Codzienne wieczorne mecze piłkarskie, grane rzecz jasna na poziomie arcymistrzowskim, były przerywane jedynie przez burze i pioruny.
Magnesem przyciągającym do oglądania siedmiodniowego widowiska, w ciągu którego rozegrano 9 rund tempem 90 minut na partie + 30 sekund za ruch, były nazwiska czołówki. Reprezentant Holandii, Sergey Tiviakov, który legitymuje się rankingiem „pod 2700” powinien być znany każdemu trochę bardziej zorientowanemu kibicowi. Podobnie zresztą jak kolejni dwaj zawodnicy z listy startowej – Evgeny Postny oraz Daniel Fridman, którzy są etatowymi reprezentantami swoich Państw: Izraela i Niemiec.
Nie zabrakło też polskich zawodników: na koszt organizatora zaproszeni zostali Bartosz Soćko, Bartłomiej Macieja i Mateusz Bartel. Należy się cieszyć, że organizatorzy nie zapomnieli o polskich zawodnikach (co niestety czasami ma miejsce w większych polskich openach), ale pozostaje też wątpliwość czy liczba krajowych posiadaczy najwyższego tytułu nie powinna być większa.
Uwagę przyciągały też nazwiska szachistek, a zwłaszcza pochodzących ze Lwowa sióstr Muzyczuk. Starsza reprezentująca Słowenię, Anna legitymuje się już rankingiem 2533 i dzięki temu jest szóstą kobietą świata, a Marija na pewno pójdzie w jej ślady, bo jej 2441 świadczy o tym, że i ona nie jest pozbawiona talentu. W silnej stawce nie zabrakło też naszych Pań, etatowych reprezentantek Polski : Moniki Soćko, Iwety Rajlich i Jolanty Zawadzkiej.
Turniej, z uwagi na aż dwie „podwójne rundy” (co oznacza ok. 7 godzin samej gry, a do tego dochodzą przygotowania) należał do ciężkich. Rundy 4 i 7 (czyli te „podwójne”) obfitowały w pomyłki – zmęczenie dawało o sobie znać. Klasowym zawodnikom, wedle przysłowia o baletnicy, takie detale nie przeszkadzają i na mecie w czołówce zameldowali się praktycznie wszyscy posiadacze najwyższego tytułu. A byłoby to jeszcze bardziej widoczne, gdyby nie dość oryginalny punkt regulaminu stworzony przez organizatorów, który wymagał wyłonienia zwycięzcy w ostatniej rundzie – w przypadku remisu grano dogrywkę (odwrotnymi kolorami) tempem P’15, a gdy i tu padł remis grano słynny „Armagedon” - 5’-4’. Celem wprowadzenia takiej innowacji było zapewne zachęcenie zawodników na czołowych miejscach do walki, ale efekt nie był zbyt udany – partie na 4 pierwszych stołach zakończyły się remisami. Dodatkowo doszło do pewnych absurdów, gdzie zawodnik ,który zagrał (zwłaszcza pod kątem rankingowym) dobre zawody i punktowo dzieliłby pierwsze miejsce, po dogrywce w szachy szybkie spadał na dalszą lokatę. W takiej sytuacji znaleźli się Bartosz Soćko, Evgeny Postny, Csaba Balogh oraz Bartłomiej Macieja, którzy mimo zdobycia tylu punktów co zwycięzca w szachach klasycznych w wyniku dogrywkowych porażek podzielili dopiero 7 lokatę.
Generalnie ten pomysł chyba nie był do końca trafiony, ale trzeba przyznać, że sama idea jest dobra. Trzeba ją tylko dopracować. Poza tym, że zawody były ciężkie, to na dodatek były niezmiernie wyrównane. W stawce 80 zawodników nikomu nie udało się uzyskać więcej niż 7 punktów, a taką ilość (bez dogrywek) uzyskało aż 7 zawodników! Zakaz remisów przed 30 posunięciem (coraz częsta zasada w większości turniejów) na pewno wpłynął tez na rezultatywność partii. Nawet z zasady solidni zawodnicy, jak np. Aleksiej Aleksandrow czy Mirosław Grabarczyk z rzadka notowali remisy. Dzięki temu pozycja lidera zmieniała się praktycznie co rundę i do końca nie było wiadomo kto wyjedzie bogatszy o 8 tysięcy złotych.
Początkowo kibice z Polski mieli powody do radości, bo po czterech rundach samodzielnie prowadził Bartosz Soćko, który zdobył komplet punktów. Co ciekawe, więcej problemów nowemu nabytkowi HetMaN-a Wasko Szopienice sprawiła Jolanta Zawadzka (której Bartosz „uciekł spod noża”) niż Sergey Tiviakov.
Przed ostatnim starciem sytuacja wyglądała bardziej niż ciekawie – aż 7 zawodników miało w dorobku 6.5 punktu! Nie wiadomo czy za sprawą specyficznego regulaminu, czy nie, ale pojedynki na 4 pierwszych stołach zakończyły się remisami. Blisko zwycięstwa był zwłaszcza Sergey Tiviakov, który miał „zdrowego” piona więcej w starciu z Csabą Baloghiem. Co się jednak odwlecze… W szachach szybkich Tiviakov jest może nawet lepszy niż w klasycznych i w dogrywce na całą partie (mimo czarnego koloru!) zużył mniej więcej minutę, pewnie zdobywając punkt, dający mu pierwsze miejsce w turnieju. Swoje dogrywki wygrali też Malakhatko oraz Bakłan i to oni zajęli pozostałe miejsca na podium.
Soćko i Macieja polegli w dogrywkach, natomiast szachy szybkie okazały się korzystne dla Jacka Tomczaka, który po remisie z Kacprem Piorunem w dodatkowej partii wygrał. Dało mu to 5 lokatę, najwyższą z Polaków. Niejako przy okazji Jacek wypełnił pierwszą normę na arcymistrza. Cieszy fakt, że Jacek tak udanie „ wrócił” do szachów po dość traumatycznym przeżyciu, jakim był dla niego udział w ostatnich mistrzostwach Polski mężczyzn w Chotowej. Warto dodać, że zawodnik z Poznania, znany jako niepoprawny zwolennik Obrony Skandynawskiej nie zmienił swoich upodobań nawet przed partią z „skandynawskim guru” czyli Tiviakovem. Godna pochwały odwaga, bo mało kto dobrowolnie wszedłby „na teren rywala”!
W turniejach B, C oraz D (dwa ostatnie przeznaczone były dla dzieci, odpowiednio do lat 13 i 9) wzięło udział łącznie 170 zawodników.
Zwycięzcą turnieju B okazał się Filip Dowgird, który uzyskał na mecie 8 punktów. Jednak zwycięstwo nie przyszło mu łatwo, w ostatniej rundzie wyższość udowodnił dopiero w dogrywce. Na jego potknięcie czekał drugi na mecie Komil Khamidov, który zdobył 7,5 punktu. Warto podkreślić, że Komil ma dopiero 12 lat i mógł wziąć udział w turnieju C, ale słusznie postanowił zmierzyć się z lepszymi. Za rok życzymy sukcesów w grupie A! Na niższym stopniu podium znalazła się najlepsza kobieta, wicemistrzyni Polski do lat 18, Patrycja Łabędź, która lepszą wartościowością pomocniczą wyprzedziła Aleksandra Kaczmarka.
Pierwsze miejsce w turnieju C przypadło Jakubowi Chmielewskiemu, który ukończył zawody z imponującym wynikiem 8,5 punktu i drugiego na mecie Krzysztofa Kanickiego wyprzedził aż o 1,5. Trzeci był gość z Niemiec, Marvin Egert .
Turniej D – „Smerfów”, który trwał jedynie 3 dni (sobota – niedziela - poniedziałek) dał zwycięstwo Adamowi Woźniakowi, które wyprzedził dwie dziewczyny: Oliwię Kiołbasę oraz Agatę Dwilewicz.
Po dobrze przeprowadzonym festiwalu wypada pogratulować organizatorom. Słowa uznania należą się dyrektorowi turnieju Adamowi Iwanowowi ( a także jego małżonce, Ewie), który od kilku miesięcy robił co mógł, aby w turnieju wszystko było dopięte na ostatni guzik. Podziękowania należą się oczywiście sponsorom, czyli firmom: DSA Financial Group S.A., VOTUM S.A. oraz Multizakupy.pl, bez wsparcia, których turniej z pulą przekraczającą 40 000 złotych (a suma ta nie obejmuje kosztów zaproszenia arcymistrzów) na pewno by się nie odbył. Nie jest tajemnicą, że wielką rolę w całym przedsięwzięciu odegrał Andrzej Dadełło, właściciel firmy DSA.
Na zakończenie wypada życzyć działaczom Polonii Wrocław energii do powtórzenia imprezy za rok. Wstępny termin 25.06 – 5.07.2010 już został ogłoszony, a w kulturach mówi się, że budżet imprezy wzrośnie. To sprawia, że tegoroczna ilość uczestników wynosząca 250 ma wszelkie szanse być poprawioną. Można też liczyć, że w 2010 roku we Wrocławiu nie zabraknie znanych nazwisk, a kto wie, może do stolicy Dolnego Śląska zawita gwiazda pierwszej wielkości?
Źródło: Mateusz Bartel, Rankingi nie kłamią , MAT nr 5/2009